11.11.2008

distraction.

Wszelkie prawa do tekstów należą do autora. data 18.06.2006.

1.11.2008

Taki żywioł

Jesteśmy jak ogień i woda,
nienawidzimy się i kochamy,
wielcy i mali,
szukamy jednej i wielu dróg.

Suffocate from one or each other.
To nie jest specjalne i proste.
Można skoczyć i się utopić,
Nie mierząc emocji.

Taki jest los,
Adios takich obcych ludzi jest więcej.
Czy to jest takie proste mówić
tysiącami językami.

Czy ty odczuwasz to co ja?
Tyle przeciwieństw, a jednak.
Szukamy tego co niepotrzebne.
Bo i tak przecież w końcu odejdziemy.

Myśleć, mówiąc, słuchając.

31.10.2008

Wniosek.

Po raz pierwszy zacząłem i SKOŃCZYŁEM projekt, co jest raczej moim osobistym zadowoleniem. Jest spoooko. Mam tylko nadzieje, że chociaż napiszą o moim staraniu się. Boję się, że nawet nie zauważą moje maila, nie powiedzą niczego dobrego o moim scenariuszu, ehhh. Oby nie... Teraz zastanawiam się, czy może się podjąć konkursu na TP SA, na projekt gry RPG. Niestety 18 listopada, to bardzo nieciekawa data końca przysyłania projektów, w szczególności, że to trzeba wysłać pocztą. Chyba zrezygnuję już z tego. Chętnie bym podziękował ludziom, za wsparcie duchowe, ale nieee.... Niech żyją w nieświadomości.

scenariusz na konkurs

Nazwa Questa: cień wątpliwości
Miejsce rozpoczęcia: Brownstone

Krótki wstęp autora: Jest to misja pozwalająca nam ustatkować się już na dosyć początkowym stadium gry i zdobyć dużą popularność. Oczywiście w zależności co poczynimy w czasie misji będzie odbierane źle lub dobrze wśród ludzi i tak też może się zdarzyć, że możemy mieć rodzinę, lub wybierając ścieżkę zła, będzie nam bardzo ciężko znaleźć wybrankę serca (o ile nie poleci na twoją brutalność).

Fabuła:
Idąc pewnego dnia przez ulice brownstone'u w celu odebrania nagrody za swój poprzedni bardzo małostkowy wyczyn. Wybicie Hobbesów w jaskini czasem jest dosyć prostą sprawą, w końcu jednak przyda się doświadczenie początkującemu herosowi - wiadomo, że nie obnosisz się tym tytułem - robisz to ze względu na ludzi, którzy są dla ciebie bardzo ważni i liczą na pomoc z twojej strony w każdej sekundzie życia. Zauważasz szybko zbliżającego się w twoim kierunku młodzieńca, który zatrzymuje się przed tobą z widocznym zmęczeniem na twarzy, jakby przebiegł całe miasteczko i jeszcze las wokół. Ma na sobie całkiem nowe ubrania, buty miał w ubrudzone w błocie, co wskazywało, że szukał kogoś nawet w najgorszych i najbiedniejszych dzielnicach tegoż przybytku wędrowców, jakim był Brownstone. roztargane krótkie kruczo-czarne włosy, lekko podkrążone oczy, jakby nie spał ostatnio, biała jak ściana cera, słabo ogolona twarz, wskazywały problem frapujący go. Szybko przeciera czoło z potu i odzywa się sapiącym głosem:
-Czy to ty jesteś tym bohaterem, który pomaga wszystkim, nawet w najbardziej niebezpiecznych sprawach? Mam nadzieję, że tak, inaczej wuj mi poobrywa nogi, jeśli natychmiast nie przyjdę z jakąś pomocą, proszę, chodź za mną, nie mamy dużo czasu. Wuj wszystko ci wytłumaczy, ale teraz idź ze mną.
Z lekkim zastanowieniem na twarzy, podążasz za człowiekiem, który już oddalił o parę metrów i już odwraca się machając ręką, byś się pospieszył.
Po kilku minutach zauważasz, że trafiliście do tej "bogatszej" części miasta, gdzie wszędzie kręcili się ludzie wyższego stanu. Dużo straganów było obleganych przez kupców, oraz ludność, szukającej jakby wrażeń wśród egzotycznych towarów, nie płacąc ani monety za atrakcje.
Przemykacie się koło sterczącego tłumu, który pchał się zobaczyć, co nowego przypłynęło "zza morza" i zauważasz, że wychodzicie naprzeciw całkiem dużego domu z kolumnami, z ogrodem i małą fontanną w środku placu, a przed wejściem którego stoi dwóch strażników. Spojrzeli chwilę, na osobnika przed tobą, który zmierzał wprost na nich i zaraz potem rozstąpili się, uważnie patrząc na ciebie, jakby spodziewali się ataku z twojej strony. Na szczęście nic takiego się nie dzieje i spokojnie wchodzicie do domu, gdzie wita was człowiek lekko otyły w bardzo eleganckich i szykownych ubraniach, który chodzi to tu, to tam, jakby coś go trapiło.
-Wuju! Wuju, znalazłem chyba kogoś!
Na te słowa ze strony twojego towarzysza, Szybko się wzruszył i spojrzał na was. Widać było po nim już lata, przerzedzone brunatne włosy z dużą częścią siwych, dosyć sporo zmarszczek, lekko fioletowe oczy, i okulary trochę niewyraźne, zapewne nie czyszczone od paru dni. Twój towarzysz szybko spojrzał na ciebie i wskazał palcem, a ty ze zdziwieniem stwierdzasz, że to jednak o tobie mówią. Uśmiechasz się serdecznie do podchodzącego do ciebie pana w zapuszczonych wąsach i pociągłej twarzy, a na wyciągniętą rękę oczywiście odpowiadasz tak samo.
-Och, to o panu tak mój siostrzeniec opowiadał, szukając pana, bohaterze. Ten przekorny skurczybyk może jednak ma trochę jeszcze trochę oleju w głowie, bo widać, żeś jest trochę zbudowany jak przysłowiowy... Ten, jak mu... No...
-Byk, wuju.
-Willy, mój siostrzeńcze, miałem to na końcu języka, mogłeś nie przerywać. Tak czy siak, przejdźmy do sedna sprawy, bo czasu jest mało, a jedynym człowiekiem, który może uporać się z problemem, jesteś ty, mój drogi chłopie.
Spojrzał na ciebie spode łba, by ci uświadomić, że znów chodzi o twą osobę. Kontynuował, nie zważając, że właśnie chciałeś stwierdzić, że wcale takim bohaterem znowu nie jesteś.
-Moim kochanym problemem, a teraz wielkim strapieniem, jest moja córka, Mari, która została porwana, już dobre parę dni jej nie ma, a ja nie wiem gdzie jej szukać...
Spojrzał na swojego siostrzeńca:
-Mogłeś jej pilnować urwisie, a jednak wolałeś się bawić!
-Przepraszam wuju...
Willy spojrzał w podłogę, co trochę jednak chyba ruszyło dżentelmena.
-No już, nie płacz. Skąd miałeś wiedzieć, że chcieli ją porwać? Damy sobie jakoś radę.
Odwrócił wzrok z powrotem na ciebie.
-Dostałem list już od porywaczy, zdają się być anonimowi, ale chyba wiem, kto za tym wszystkim stoi. To zapewne ten podły sędzia Holram. Ciągle się gapił na moją córkę i prosił, żebym oddał jemu rękę mojej córki, ale ja za bardzo kocham ją i nie przebaczyłbym sobie, jeślibym ją oddał, tylko by mieć większą reputację i pieniądze. Wiele razy słyszałem od niej, że się go boi, zwierzyła mi się, że czasem za nią podążał i z ukrycia przypatrywał, kiedy spacerowała po miasteczku. Jestem pewny, że to on! Nie wiem tylko jak wydusić z niego informacje, ale mój siostrzeniec mówił mi, że sędzia ostatnio często wyrusza z miasta wieczorami, gdzieś w głąb puszczy, czego nie robił, kiedy tu mieszkał. Boję się, że gdzieś przetrzymuje ją, ten diabeł wcielony, na jednej z opuszczonych farm na północny zachód stąd. Oczywiście zabroniłem mojemu Willy'emu zapuszczać się tak daleko, bo boję się jego również utracić. On jest dla mnie teraz wszystkim...
Willy uśmiechnął się, pierwszy raz od waszego pierwszego spotkania.
-Ach, gdzie moje maniery, z tego zdenerwowania się nie przedstawiłem, przez połowę naszej rozmowy. Jestem Baron Lev Vorron. Mieszkam w tym miasteczku od zawsze i wiązałem z nim wszystkie plany, dopóki do miasta nie przyjechał ten sędzia... Najważniejsze teraz, byś go wieczorem znalazł i podążył za nim, jak będzie wychodził z miasta, jestem pewny, że odnajdziesz moją córkę i przyprowadzisz ją z powrotem. Uda ci się! Musi ci się udać, a teraz proszę pospiesz się, na rozmowy przyjdzie jeszcze czas. Proszę, niech moja córka przybędzie tu cała i zdrowa, inaczej nie wiem co sobie zrobię! Willy, dobry chłopcze, weź naszą jedyną nadzieję i wskaż mu dom tego złoczyńcy, musi wiedzieć skąd ma zacząć.
-Tak jest, wuju! Nie martw się, znajdziemy Mari!
-O nie! bohater znajdzie nie ty, nie chcę cię stracić... Do zobaczenia wybawicielu!
Mówił, jak ty z Willym zbliżaliście się do drzwi frontowych.
Na zewnątrz zajaśniało słońce, które lekko cię zamracza, ale szybko dochodzisz do zmysłów i stwierdzasz, że baron powinien częściej myć okna, lub jego służba, ale chyba nie miał do tego w tej chwili humoru najwyraźniej. Willy nie odzywał się przez większość drogi, widocznie skupiając się, by nie zabłądzić, "nie było w tej okolicy zbyt wiele razy" myślisz. Skręciliście chyba już z parędziesiąt razy, kiedy twój przewodnik, raptem stanął wryty.
-To On!
Szybko wszedł za zaułek, z którego dopiero co wyszliście i nakazał palcem, abyś stanął za nim. Kiedy już stoisz za nim, słyszysz coraz bliższy stukot obcasów. Zza rogu wychodzi trzech ludzi, a kątem oka zauważasz jakiegoś jegomościa między dwoma podobnie ubranymi i z mieczami w pochwach strażnikach, wyglądał na bardzo zamyślonego, nie zauważałby zapewne słonia, jeśliby na niego wpadł.
-Właśnie poszedł z tymi dwoma oprychami! Musisz za nim podążać, a może trafisz do jego podłej kryjówki! Ja stąd uciekam, inaczej sędzia może mnie zauważyć.
Jak powiedział tak zrobił.
Twoim szczęściem jest, że muszą się przepychać przez ten tłum, ciągle tłoczący się na targowisku. Będzie dużo trudniej dostrzec, że podążasz za nimi.
Po paru chwilach, zmieniasz kierunek, idziesz prosto przed siebie, kiedy sędzia i jego sługusy skręcają w zaułek. "Najłatwiej zauważyć, czy kogoś nie ma na ogonie" myślisz.
Po wyjściu z zaułka, zauważasz tych troje na końcu ulicy, tuż przy wyjściu z miasta, cieszysz się, że nie zgubiłeś podejrzanych. Niewiele myśląc, podążasz dalej, aż w końcu wychodzisz z Brownstone i wchodzisz na szlak kupiecki, tutaj wystarczy iść przy drzewach i nikt cię nie zauważy. Handlarzy brakuje na trakcie ponieważ, domyślasz się, wszyscy są na tym samym targowisku, gdzie wszystko się teraz tłoczy. Dziwisz się jednak, że już po paru minutach strażnicy skręcają w głąb lasu, razem z jegomościem Holramem. Niewiele myśląc, próbujesz zboczyć z ścieżki, podążyć przez krzaki za nimi. Na szczęście, żaden z nich nie zauważa cię, pomimo, że właśnie stałeś na ich drodze, dziwne, wcześniej tego miejsca nie widziałeś, może to jakaś magia. W szczególności, że nie widać śladów karczowania, a ścieżka była całkiem czysta od plątaniny lian i paproci, mogących utrudniać spacer w tym lesie. Na dociekanie przyjdzie jeszcze czas, najważniejsze podążać wzdłuż nowej ścieżki, aż w końcu pokaże się cel.
Jest! Po niecałej półgodzinie, mur, a w środku obrośnięta roślinami furtka, otwierają ją strażnicy, a sędzia przechodzi przez nią, zostawiając tych pierwszych przed wejściem.
"Teraz trzeba będzie wymyślić drogę" myślisz. Masz dwa wybory, możesz wspiąć się przez murek niezauważony, lub poczekać jeszcze chwilę, aż sędzia oddali się wystarczająco daleko i po prostu pokonasz przeciwników. Wybierając tą pierwszą opcję, zapewne ci dwaj nie dowiedzą się, że byłeś tutaj, cokolwiek miało się stać, chyba że wyjdziesz furtką. Na oko obydwaj mają na sobie ubrania stróżów prawa, ale po szramach na twarzy, mieczach lekko przyrdzewiałych i postawie, daleko odbiegającej od sztywnej warty, są twoim zdaniem prędzej bandytami, niż zwykłymi obywatelami spokojnego zazwyczaj miasteczka.

Notka: Nie napiszę części z pojedynkiem ze strażnikami (chociaż bardzo bym chciał), ale jest to część, którą gracz sam tworzy, w zależności czym się posługuje. Dotatkowo, niezależnie od której opcji wybranej, znajdziesz się w końcu za murem.

Podchodzisz do strażników, chcąc porozumiewawczo z nimi dogadać, lecz oni wyciągają przed siebie miecze, które czyścili z niedbalstwem i szarżują na ciebie. Po pokonaniu strażników, a nie byli zbyt trudni do pokonania (pewnie dlatego, że nie mieli zbyt dużo możliwości trenowania, to znaczy rzeziemieszku, poza staniem przed rezydencją swego pana) leżeli już nieżywi i nie sprawiali żadnych dodatkowych problemów. Kiedy przechodzisz przez furtkę nie widzisz wokół siebie zbyt dużo szczegółów. Tam, gdzie powinieneś zapewne zobaczy trawę wokół ścieżki biegnącej do głównego domu, który sam wyglądał na jednopiętrową ruderę, widzisz wysokie pokrzywy, paprocie i po raz wtóry liany biegnące z drzew, zarosły one już przez mur, ściany i oplatają mur. Patrzysz więc przed siebie i przyglądasz się temu domowi. Był dosyć zwykły, chociaż możliwe, że stał tutaj chyba wiek, lub nawet dwa, a mimo to wciąż stoi, jest on dość podobny do tych, które znałeś z opowieści o dawnych bohaterach. Wielkie, nierówne kamienie jak fundament, zwykłe jak surowiec do budowania, a w krawędziach domu wielkie bale z drewna. Półkoliste okna były powybijane prawie w całości, choć i tak były po dwie na piętro. drzwi oczywiście z drewna z małym okienkiem u góry, również wybitym przez czas. Idziesz powoli przed siebie, zważając, czy coś cię nie napadnie (w końcu wcale bezgłośna walka nie była), ale jednak nie zauważasz niczego podejrzanego, żadnego ruchu czy też dźwięku odbiegającego od normy.
Drzwi powoli otwierane, skrzypiały, tak jak podejrzewałeś, nic jednak z tym się nie dało zrobić. Ujawniały wstępny model domu, z prawej i lewej widziałeś przejście a na końcu korytarzyka schody biegnące zarówno w górę i w dół. W korytarzyku dominowały kurz i pajęczyna, stoją dwa stoliki, na jednym zapalona lampa, na drugim przetarty wazon z prostymi kreskami na jej ściankach. Po otwarciu drzwi na tyle, by móc przez nie wejść, widzisz już mniej więcej cały parter. Z żadnej ze stron nie było drzwi, tylko futryny, więc możesz dostrzec wszystko. W prawym pokoju dywan z dziurami z zapchanym kominkiem, biblioteczka i szafa oszklona (a przynajmniej była) na zastawę, której już od dawna nie ma, naderwane firanki już prawie całkiem czarne. W lewym dwa proste łóżka, jeden spory obraz, a na nim widniejący horyzont (chociaż nie mogłeś za bardzo stwierdzić, czy właśnie to przedstawia, kolory są tak wyblakłe, że może to równie dobrze być linia i kółko), stół wyżarty prawie przez korniki i do tego wrośnięte w okno drzewo, które zdążyło się zakorzenić w tym domostwie. Przed tobą niezbyt zachęcające schody, uporczywie stojące pod naporem lat, lekko poczerniałe od wilgoci wkradającej się na nie.
Zastanawiasz się chwilę, gdzie najpierw pójść, na górę, czy do piwnicy. Idziesz do piwnicy, nie tracąc czasu na zbędne szczegóły, w końcu ktoś czeka na uratowanie, taka przynajmniej twoja nadzieja.

Notka: Jeśli idziesz na górę, zobaczysz podobną konstrukcję domostwa, lecz tutaj nie będzie mebli, jedynie skrzynia, w której możesz znaleźć losowy przedmiot, jak miksturę dodającą doświadczenia do siły, zręczności lub inteligencji.

Następując na pierwszy schodek, w głębi korytarza słyszysz lekkie skrzypienie pod tobą i odbicie butów o podłogę, nie należą jednak do ciebie. Jakiś głos stłumiony, zapewne przez jakieś drzwi prowadzące do niższego poziomu. Dalej schodzisz niepewnie, by nie wpaść przypadkiem do piwnicy i nie złamać przy okazji kości. Zza rogu ujrzałeś drzwi, które ledwie się trzymają zawiasów, o ile można je jeszcze tak nazwać. Będąc pewnym tego, że bezszelestnie nie wejdziesz, po prostu otwierasz drzwi, które jak podejrzewałeś mocno zaskrzypiały pod naporem otwierania. Pierwszymi rzeczami jakie zobaczyłeś była osoba związana pod ścianą, lampę leżącą koło niej, oraz beczki zapewne opustoszone jak cały dom przez leciwy wiek. Słyszysz jak próbuje coś wykrzyczeć, ale nie może przez to, że ma knebel w ustach. Słyszysz świst i coś wbija się koło twojej nogi. Jest to strzała, ale coś jest nie tak, bo poczułeś ból we własnej nodze, mimo że strzała jest obok. Nie masz jednak czasu na spojrzenie, ponieważ coś wynurzyło się właśnie z cienia. Jakiś człowiek, postury sędzi, ale zmieniły się dwie rzeczy. Twarz miał czarną, bez włosów, jakby miał jakiś worek mocno ściskający głowę, dziwne znaki na klatce piersiowej, a w rękach trzyma bardzo dziwny łuk.
-Witam.
Zaczął sam, widząc twoje zdziwienie, które jeszcze się bardziej powiększyło. Otóż głos, którym się posługiwał osobnik stojący przed tobą, był dziwnie zniekształcony, mówił zarówno blisko jak i daleko od ciebie. Podejrzane były również dwie łuny, jedna wokół jego twarzy, oraz jedna, od cięciwy łuku, wręcz dziwaczna, mieszała się z cięciwą i tworzyła jedność ze strzałą nałożoną, a raczej stworzoną, bo przed chwilą jej jeszcze nie przypominałeś.
-Widzę, że jednak w końcu ten stary cap się domyślił moich zamiarów, całe jednak szczęście wybrał do pomocy jakiegoś marnego najemnika, nie wyglądasz, jakbyś się bił z kimkolwiek - spojrzał na ciebie - nawet jednej szramy na twarzy.
Chwilę jeszcze na ciebie patrzył, jakby o czymś myślał i ponowił:
- Chciałem już wołać strażnika, by pomógł mi dokończyć rytuał, ale zapewne już ich wybiłeś. Mam dla ciebie propozycję w takim układzie, nie zginiesz i być może jest szansa na zostanie moim sługą, skoro jesteś lepszy niż moi słudzy. Sam nie mogę skończyć mojego dzieła, ktoś będzie musiał zabić córeczkę kochanego tatusia, bym posiadł wspaniałą moc i dokończyć transformację w maga cienia... Zdziwiony? Jest też i taka magia, ale jest ona zakazana, ponieważ głupcy wierzą, iż posiadacz takiej potęgi może zwariować i umrzeć. Ja jednak nie daję takim plotkom szansy na przetrwanie. A więc zgadzasz się asystować, kiedy ja będę wypowiadał inkantację?

Notka: Wybierasz między dobrem a złem. Jeśli wybierzesz zło zgadzasz się i razem dokańczacie rytuał, kiedy sędzia podnosi ręce i wypowiada inkantację ze słowami: "shinu kage limua vermi ahil humae fato ribald femrazo ellua ram" a ty wyciągając nóż szybko dokańczasz żywota dziewczyny. Dostajesz pieniądze i doświadczenie, ale twój niedoszły mistrz znika po rytuale, mowiąc:
- Widzę, że masz zadatki na przyszłego mordercę. Kto wie, może nawet posiądziesz taką potęgę jak i ja. Ale niestety, sam będziesz musiał się tego dowiedzieć, bo ja znikam triumfować!
Tracisz oczywiście respekt w mieście, a w szczególności u barona, który myśli że to ty jesteś odpowiedzialny za zniknięcie córki. A Sędzia jednak umiera w swojej posiadłości (możesz go tam znaleźć na drugi dzień po całym zdarzeniu). zostawia po sobie łuk: cieniobrzybrzytwę. Łuk ten tworzy strzały, które na końcu ma trzy groty zamiast jednego, dzięki czemu możesz atakować nie jednego, a aż trzech przeciwników. Cięciwa pojawia się dopiero, gdy chcesz ją napiąć. łuna bardziej ją materializuje.
Tak będzie jeśli się nie zgodzisz.

Po pokonaniu ponurego cienia, odwiązujesz dziewczynę, która rzuca się na twoją szyję opowiadając wszystko:
-Ten potwór przetrzymywał mnie tu już 4 dni, niewiele pamiętam, ale ciągle powtarzał, że będzie mnie miał na wieczność, bo się połączymy w magii... Ledwie mnie karmił a o wodzie nie mogłam nawet marzyć. Nie chcę sobie wyobrażać co by się stało, jeślibyś go usłuchał. Omal bym nie przeżyła tutaj, gdyby nie ty. Tak ci mocno dziękuję.
Teraz lepiej się przyglądasz jej, ma lekko falujące długie blond włosy, bardzo ładny nos oraz lekko zwężone jasnym różem usta i gładką twarz. Jest dość wysoka jak na dziewczynę, ale ma bardzo zgrabne nogi.

Koniec misji jest dosyć oczywisty, prowadzisz za sobą córkę lorda, ewentualnie atakując jeszcze strażników (tych przy furtce, o ile ich nie pokonałeś wcześniej), aż do jej rezydencji. Jej ojciec uściskuje ją, jak i siostrzeniec. Pan domu ma mowę kończącą:
-Jak mogę ci dziękować za uratowanie mojej kochanej córki... Albo nie! wiem, jak to zrobić. Chcę ci podarować rękę córki, o ile ona sama chce... mari?
-Myślę.... że tak!
-Wspaniale! W takim razie będzie chuczne wesele!

Notka: I tak oto kończy się misja.

Nie dostajesz pieniędzy jako dobry, ale za to dostaniesz prosty dom na obrzeżach miasta od barona, również łuku nie otrzymasz, bo wybrałeś drogę czystości. Za to ustatkujesz się i posiądziesz respekt i doświadczenie. Jeśli chodzi o wersję dla kobiet, to będzie to trochę herlawy chłopak, Stav, krótko przystrzyżone włosy, lekkie piegi, ale dosyć przystojny i niski. Trochę będzie się różnić rozmowa końcowa w stylu: "czy wyjdziesz za mnie" proponowane przez chłopaka. Również reszta kwestii będzie się różniła, dodając słowa "syn", no i po uratowaniu, ofiara nie rzuci sie na szyję, tylko będzie myślał, mówiąc: "Jest mi strasznie wstyd, że nie udało mi się przeciwstawić temu potworowi, dzięki tobie, nie zabił mnie na szczęście, bardzo... ci dziękuję".
Jest to misja, najbardziej przypominająca mi Fable 2 i bardzo dobrze sobie ją bym wyobraził w tym świecie rpg. Na koniec dodałem szkice w załączniku pod misję: Sędzię cienia z łukiem i strzałę cieniobrzytwy. Dziękuję za spędzony czas przy tym scenariuszu i mam nadzieję, że się spodoba.

22.10.2008

Horyzont

Ona objęła go głosem.
Ona promieniała sercem.
Odpowiedział.
Wielka strata dla całego świata.

Czuję się jak we mgle.
Ale i tak mogę się odnaleźć.

Latarnią jesteś.
Przygarnij jak starożytnych statek po długim poszukiwaniu.

Czy mogę powiedzieć, że wróciłem?

Nie. Nie odpowiadaj. Ja sam cię znajdę.
Droga jest, więc nią idźmy, nie zbaczajmy.

20.10.2008

Gorąco mi.

Koło serca do kuli ognia.
Bije mocno, parzy kiedy się zbliżysz.
Powiększa się kiedy się słyszysz.
W otchłani mej duszy.

O. kiedy cię nie ma, zmienia się w mały
drobny płomyk.
Zaniedbany.
pomiot wspominanej zamieci.

(Coś się święci)

Chcę rzucić wyzwanie,
na tarczę,
na której widzę lśnienie.
To nie wszystko.
Jeszcze cię zobaczę.

(Jeszcze się policzę)

Hel na moją duszę i wtedy,
zobaczę ile mam odwagi, ile tchu
mi starcza. Żeby wznieść się
ponad chmury Wody płynącej,
długim horyzontem.

Albowiem tylko tyle się liczy
w życiu szukam, na obliczy
znamiona charakterów.

(I po prostu wiem).

12.09.2008

Ciągle rozdział pierwszy.

-Ramenie, to ja już będę wyruszał...
-Tak tak, nareszcie. Wreszcie się ciebie pozbywam upierdliwcze.
Mówił z małym przekąsem i lekko widocznym smutkiem gospodarz baru "pod stadem" i spoglądał, jak jego uczeń szybko podnosi swój tabołek na plecy, odwrócił się jeszcze, żeby podnieść własny łuk. Kiedy już podniósł, spojrzał na swego mistrza i z pewnym niepokojem w głosie odpowiedział:
-Do zobaczenia, Ramenie. Niech ci Innos błogosławi. Idę. Wrócę...
-Jak wrócisz. Ja tu sobie poradzę, już niejednego niedźwiedzia położyłem trupem, więc nie musisz się tak martwić, jeszcze upoluję więcej zwierzyny jutro, niż ty w ogóle. A, nieomal zapomniałem.
-Co takiego?
-Książkę jeden z tych podróżników zostawił na stołku, jak spotkasz go, to mu oddaj. To ten z zieloną peleryną, wiesz który.
"Jakbym nie wiedział, gdzie idziesz" dodał w myślach właściciel baru.
-Tak wiem. Żegnaj, Ramenie. Trzymaj się, no i powiedz reszcie, że nie będę tęsknił.
-Ty mnie nie ucz mówić, poganiaczu bydła.
-Też cię kocham, Ramenie.
Mówił to Deimos, już stojąc w drzwiach wejściowych do gospody. Już nie spoglądał w stronę gospody, gdy z chwili na chwilę oddalał się od swojego, można by rzec "domu". Skręcił na główną drogę i podążył szlakiem handlowym na południowy wschód. Widział, jak słońce już prawie zaszło za horyzontem, a w miasteczku strażnicy powoli zaczynają zapalać poszczególne latarnie w najważniejszych miejscach osiedla. Kramy w bazarze już zostały pozamykane, a w gospodach zaczynał się gwar "w gospodzie już zapewne jest tłoczno" pomyślał. Idąc jeszcze ukłonił się burmistrzowi, który akurat zamykał swoje biuro na noc, by sam hulać ostro w knajpie u mistrza łucznika. Spojrzał się w stronę łowcy i spytał z zaciekawieniem.
-A dokądże Deimosa wiatry gnają o porze balowej?
-W świat burmistrzu, w świat, Do zobaczenia.
Z wielkim zaskoczeniem burmistrz stanął wryty i odparł tylko:
-Do... Do zobaczenia?...
Stał jeszcze chwilę, gdy już przestał widzieć łuczarza, w końcu się opamiętał i poszedł w końcu z tępym wyrazem twarzy w stronę gospody, by pytać o co się tym razem rozeszło w jego domu. Nie wiedział, że długo nie zobaczy swego znajomego.
Deimos zrobił jeszcze dziesięć kilometrów, zanim całkiem nie zrobiło się ciemno. Przystanął na pograniczu lasu z łąką i zaczął zdejmować, kiedy wypadła wspomniana przez mistrza książeczka. "To pewnie tego maga" pomyślał. Podniósł ją i położył na kamieniu. Kiedy już skończył rozpalać ognisko usiadł na kamieniu i podniósł książeczkę. Zaitrygowała go do tego stopnia różnymi rysunkami na okładce, między innymi runami i jakąś kobietą, że postanowił ją otworzyć i przeczytać zawartość. Przekładał zapisane kartki, żeby stanąć na jakimś losowym tekście:
"Wiele wiosen i zim przeżyłem,
Tułałem się po świecie i jego zakątkach.
Nigdy nie spodziewałbym się uśmiechnąć
tak szczerze na widok kogoś, kogo
znam i rozpoznaję.
Wstaję. I oczom dowierzać nie mogę,
że oto cudna może przede mną stać
jakby syrena, zamiast ogona piękne
w różu obnażone nogi.
Długie piękne złota zabierające
urody włosy, ziemia i morze w
oczach się kłócą, które ładniejsze.
Cel westchnień wielu mężczyzn
spojrzy na mnie i uśmiechnie się.
A mi się zdaję, że tu wszystko naraz się
dzieje, i szok i porażenie i szczęście.
Wszystko naraz.
Byleby porozmawiać, spotkać,
tęsknić.
Och. Tyle żywiołu.
Katon."
Zamknął w tym momencie książeczkę, nie mogąc dużo zrozumieć ze słów płynących w tym prawdopodobnie zbiorze wierszy. Jednak wydawały mu się jakby znajome litery w tym księgozbiorze. "No cóż, mam czas zanim spotkam go ponownie, zdążę zapewne doczytać wszystko". Położył się na kocu, przy sobie książeczkę, a gdy spoglądał jeszcze w lekko strzelające w górę ognisko, pogrążył się w krainie snów.

stworzenie - rozdział pierwszy.

Wychodził z pogranicza lasu, gdy musiał jak zwykle przystanąć na swoim ulubionym kawałku skarpy. Widać było z niej bardzo piękne miasteczko kap'radun, w którym się wychował i dorastał na dobrego gospodarza i łucznika.
"Może już czas wyruszyć, Deimosie w świat i zaznać przygód" pytał sam siebie, jak i jego pytali rodzice i znajomi z miasteczka, jego rówieśnicy już dawno wyruszyli w świat, gdy on jeszcze się zastanawiał, co dalej robić, gdzie wyruszyć, po co. Na razie podobało mu się życie jako myśliwy, zarabiał dużo, a zwierzyny nigdy nie brakowało w pobliskich lasach. Właśnie wracał z dużym jeleniem na plecach i łukiem pod pachą, by móc jak zwykle w porze wieczoru zasiąść za stołem barowym, by wypić herbatę i poczytać jakąś mądrą książkę geograficzną.
Gdy tak stał nieomal przeoczył trzech podróżników, wychodzących z jego rodzinnego miasta. Prawie im się udało pozostać niezauważonym, gdyby nie to, że Deimos był łowcą, nie pozwoliłby nikomu wyjść z jego terytorium, pozostając ciągle niezauważonym. Zauważył dwóch ludzi ubranych tak samo w czerni, oraz człowieka, którego widział już wczoraj. "jak on się nazywał... Katon, no tak, tylko co on robi z tymi dwoma?". Ubrany w zieloną pelerynę z praktycznie niczym przy duszy, prócz dwóch książek i mieszka z pieniędzmi człowiek mag właśnie rozmawiał z tymi dwoma, a raczej szeptał, co znaczyło że dzieje się coś ciekawego.
Zaintrygowany położył dzisiejszą zdobycz na skale i podszedł jak najbliżej mógł, by usłyszeć konwersację. Nie było to trudne, w szczególności, że sam był elfem i miał bardziej wyostrzony zmysł słuchu niż w sumie jakikolwiek pobratymiec w jego rodzinnym mieście. Przysiadł na mchu w oddaleniu około czterdziestu metrów i obrócił głowę, tak jakby chciał usłyszeć coś za ścianą, wypowiedział jedno słowo, które oznaczało w języku wspólnym: "dźwięk", co było rozpoczęciem jego znanego od dziecka zaklęcia, pozwalającego słyszeć z bardzo daleka. Po chwili szum lasu wyciszył się, a obraz trzech mężczyzn zaczynał wyostrzać w jego umyśle powoli niesłyszalne szepty, w coraz głośniejszą rozmowę, aż po gwar, który mógł słuchać bez problemu.
-Jak myślicie, ta kula mogłaby wymyślić jakiś nowy wynalazek dla ludzkości? Na przykład coś, co by samo się napędzało i było szybkie? Nie nie. Nie mówię o gryfach, to już jest przestarzałe.
-Katon, wróć do tematu, proszę cię.
-No dobra, dobra. Ja Mag wyższej sfery ziemskiej, z krwi maalrajczyków, przysięgam, iż kula poznania nie zostanie przeze mnie użyta we własnych celach, a tym bardziej w zniszczeniu naszej planety.
W tym momencie, jasne purpurowe światło zamigotało wokół grupy i zwój wypalił słowa, które zapewne zapisały ów przysięgę, na jej stronach. "Co to jest kula poznania?.." próbował wymyślić, o co w tym wszystkim chodzi, ale nigdy nie słyszał o czymś takim. W każdym razie jest to coś ważnego. "To jest to! Moja przygoda! Pójdę z nimi, albo za nimi, dowiem się co to takiego, może będzie to coś w sam raz dla mnie".
-Panowie, to co, gdzie najpierw idziemy?
-Musimy się dostać najpierw do klasztoru w Nij'ka, aby się wyposażyć w niezbędny ekwipunek. Nie jest to daleko, a mikstury na pewno się przydadzą.
-Brzmi nieźle, no to chodźmy.
Deimos poczekał spokojnie, aż trzej ludzie oddalą się o następne sto metrów, wstał i pobiegł szybko po swoją zwierzynę. Podnosząc ją ze skały, uśmiechał się, bo oto bogowie zesłali mu natchnienie, aby wyjść naprzeciw światu wraz ze swoim kunsztem łowiectwa, "zapewne przyda im się ktoś taki jak ja... chociaż nie, lepiej się nie ujawniać, ważne żeby im pomagać, ale z daleka" myślał nad tym, kiedy szybko zbliżał się do miasta, gdzie miał zamiar szybko się przebrać, zapakować niezbędne rzeczy, powiedzieć najważniejszym ludziom, że wychodzi w nieznane...

przygoda (stworzenie)

W podrzędnym barze przy jednym ze stołów siedział niewielkiej postury Katon. Był on z natury człowiekiem, a jednocześnie magiem, do tego stopnia rządnym wiedzy, że nie opierały mu się żadne magiczne pułapki, ani nawet najtwardsze drzwi. Nie wspominając już o wrogach.
Siedział na drewnianym stołku popijając grzany miód i wspominał swojego kompana, czytając jego wiersze w nie całkiem zniszczonym jeszcze jedynym egzemplarzu, który mu został podarowany. Odgarniał co i rusz swoje brunatne włosy dochodzące aż do szyi za lekko odstające uszy ciągle klnąc na siebie, że nie pójdzie po prostu do fryzjera, albo sam sobie nie przytnie ich. W każdym razie w tym miasteczku chyba nie będzie problemem znalezienie takiego fachowca, skoro dużo mieszka tutaj elfów i ludzi....
Miał już zamknąć swoją książeczkę, kiedy przysiadło się do niego dwóch mrocznie odzianych ludzi, przypominali wręcz ninja, chociaż mieli przy pasku przywiązane rapiery.
-Co tam słychać w wielkim świecie, panowie?
Zagadał z miejsca Katon, choć już wiedział, że raczej nie chodzi o "taką" pogawędkę.
-Ty wiesz, my wiemy, po co się ukrywać z tym. Powiedz, czy interesuje cię mały biznes?
-Hmm, sam nie wiem, nie potrzeba mi już dużo, musicie się nieźle postarać żebym was po prostu stąd nie wysłał gdzieś na pustynię... Zna się parę sztuczek magicznych, wierzcie mi.
-No cóż.... chodzi o kulę...
-Kulę? Nie lubię targać żadnych przedmiotów, no oczywiście poza moim w sumie zbędnym już teraz zbiorem czarów, przestałem je w mojej księdze zapisywać po czarze odmładzającym, pamiętam większość z nich na pamięć.
-...Poznania.
-Uuuu. A to ciekawe.
-Tak właśnie myśleliśmy, że może cię to zainteresować Katonie. Wiesz o niej dużo, prawda?
-takie tam pogłoski bardziej. Na przykład, że można dzięki niej "poznać" dowolnie ciężkie zaklęcie, które już dawno przetarło się w kanonach historii. Trzeba jednocześnie pamiętać o jednym ale. Kulę, można używać tylko jeśli się zna zaklęcie poznania, które z kolei nie jest proste... Jest trochę długie wiecie? I jak się pomylisz, to podobno nie jest fajnie.
-Tak wiemy.
-Ahh, więc, co z nią?
-Możemy ci podarować mapę, która może zawierać miejsce, jeśli nie aktualne kuli, to na pewno jest tam wskazówka na jej temat.
-A skąd wiecie, że chodzi o kulę poznania?
-Na odwrocie pisze "mapa do kuli poznania" po staroendgardzku.
-O. To by było logiczne. No dobra, tylko po co mi ją chcecie dać?... Jakiś konkretny udział?
-Nie, żadnego udziału. Chcemy, żebyś ją zniszczył.
Katon podniósł rzęsę w zaskoczeniu.
-Zniszczyć? Zniszczyć?! Chcecie, żeby taka fajna rzecz przestała istnieć? Nie no. Macie jakiś "dobry" powód chociaż?
-Tak, kula jest w stanie zniszczyć świat. Nie możemy dopuścić, żeby poszła w niepowołane ręce.
-A skąd pewność, że niepowołane ręce nie należą do mnie, panowie?
-Dlatego będziesz musiał złożyć pakt. Jeśli choćby sekundę będziesz trzymał w ręku, zginiesz natychmiast. Po drugie, nie sądzimy, żebyś znał zaklęcie poznania.
-Całkiem słuszne przypuszczenie, nie byłem dobry ze szkoły rytuałów, więc w sumie nie bardzo pamiętam te zaklęcie. Natomiast radziłbym się zastanowić, czy nie będę go przypadkiem umiał, jak już odnajdę tą kulę. A teraz serio. Czemu mi ją dacie? Nie możecie jej sami zniszczyć?
-Nie, żeby interaktować z kulą, trzeba spełniać jeszcze jeden warunek.
-Aaaa, tak. Rzeczywiście, krew maalrajczyków.
-Zgadza się, tylko ty posiadasz posiadasz tą krew, a do tego jesteś magiem. Jesteś w stanie zniszczyć tą kulę bez większych westchnień.
-Westchnienie będzie jak ją zniszczę... Nieważne. W każdym razie, jest tajemnicą, z jakiej jesteście organizacji? Anty-kula inkwizycja?
-Nie, mnisi z Robnar.
-Uuu, to dlatego się tak ukrywacie, wiem czemu tak was nie lubią w tych okolicach. Podobno za bardzo kręcicie biznesy, zamykając przy tym niektórym widoki na ekonomię.
-Nie tylko.... Ale my nie o tym. A więc, zrobisz to Katonie?
-Hmm, jak zniszczę kulę, nie będę miał nagrody. Macie coś w zanadrzu?
-Taak, mamy dla ciebie dobry kij. Zrobił go ktoś z twojej krwi. Przyda ci się, na pewno.
-Tu macie rację. Ostatnio miewam chęć na noszenie magicznych rzeczy. No więc, co z tą mapą panowie?

4.09.2008

tunes of heart at the desert

Moje oczy bieleją na widok oceanu marzeń,
kiedy wędką podążania za nimi,
wyławiam najcenniejsze.
Piękne, przeze mnie niedocenione ciągle,
zanurzam się razem z moją niedowierzaniem
w ramiona istoty wyostrzonej wreszcie,
w moich przymrużonych na świat oczach.
Kto by pomyślał, że taki wielki akwen,
zmniejszył się wtedy do rozmiarów basenu?
Może i niewielki, ale wystarczający dla mnie,
bo nic innego się w tej chwili nie liczy...

21.06.2008

akta 1

Imię i nazwisko: Leo Axel.

Stopień: Porucznik.

Krótki życiorys: ukończona szkoła oficerska w GROM w Polsce lata 2003-2006, następnie 2006-2007 w Iraku. Obecnie przebywa w bliżej nieokreślonym miejscu (tajna misja zatwierdzona przez NATO). Wielu uważa, że jego prędkość nie pochodzi od andargnitów, jednakże badania lekarskie wykazują, iż posiada jego znikome ilości w ciele, choć nie wiedzą, czy to nie może spowodować skrócenia życia. Ma niebywałą umiejętność logistyczną, która jest wymagana do misji związanych z ujęciem przestępców. GROM otworzył również skład, w którym przebywa aktualnie porucznik Axel, którego nazwa pozostaje tajemnicą.

Główne umiejętności: logistyka, myślistwo.

Ulubiona broń: M4A4, miecz.

Wady: słaba kooperacja.

dodatkowe adnotacje:

Wzrost: 186 cm.
Waga: 86 kg.
Oczy: niebieskie.
W armii od: 2003 r.
Grupa krwi: AB.
Wykształcenie: wyższe oficerskie.
Przebyte działania wojskowe: Srebrny dom, Tabun, Harlem.

Nosi okulary, by skorygować krótkowzroczność, którą nabył prawdopodobnie przez kryształy.

11.06.2008

bitwa 1

Przeładował szybko m4 i wskoczył do okopu, chwilę przed wybuchem granatu. W głowie mu zaszumiało i nic nie słyszał przez dobre parę sekund... Obóz zaatakowali terroryści, na niebie znaczyły kłęby dymu, jeden z namiotów został doszczętnie zdemolowany przez moździerze, świstały kule ciągle nad głowami zaskoczonych żołnierzy, którzy teraz odpowiadali niezdarnie ogniem na dobrze opracowany atak.
Katon niewiele myśląc wciągnął Axla do budynku stojącego 200 metrów od obozu. Wykonywali właśnie patrol we dwóch, kiedy usłyszeli nadjeżdżające ciężarówki, niestety za późno się zorientowali, że to był dobrze wyszkolony oddział raih-ady (organizacji składającej się z dwóch największych gildii terrorystów) i musieli się schować w budynku, żeby ich nie zabili natychmiast. W domu, do którego wręcz wpadli, właśnie spożywano posiłek, więc zdziwienie i przerażenie było niemalże wyrysowane na twarzach domowników, gdy szybko wstawali i prawdopodobnie próbowali się schować przed elitarnymi żołnierzami.
-No dobra, co robimy?
Katon, mimo że to on był wyższy stopniem, obdarzał rady swojego przyjaciela niezwykłą ufnością. Chociaż widać było zdziwienie i zmarszczenie czoła, uświadomieniem tego faktu Axel odparł:
-Bo ja wiem. Może ich po prostu zabijemy?
-A to żeś dowalił. Dawaj na dach, szybkie rozpoznanie i myślimy co dalej... ja pierwszy.
Zaczęli wchodzić po schodach ostrożnie, Axel tuż za Katonem, dotykali się plecami i ewentualnie, gdy zabrakło kontaktu fizycznego, Mag stawał by znów poczuć uczucie, które dawało jakieś niemrawe poczucie bezpieczeństwa (w kraju, w którym więcej było karabinów, niż chleba było to oczywiste nastawienie). Wreszcie udało im sie wejść na dach, szybko wchodząc przez otwarte drzwi na szczycie budynku, zauważyli naprzeciw siebie 3 żołnierzy. Jeden jakby przeczuwając, że ktoś sie na niego patrzy, odwrócił się, tylko by zostać zepchniętym siłą kamienia na ręku Katona.
Axel niewiele pozostawiając czasu wrogom na zdziwienie spowodowane krzykiem i upadkiem towarzysza, puścił dwie kule natychmiast kładąc trupem, jeszcze widocznie niedowierzających co się dzieje oponentów.
Szybko Podbiegli do murku i oparli się o niego.
-Axel, masz może lusterko?
-Teraz Będziesz się przeglądał?!
-Daj!
Szybko zaczął wyszukiwać w jednej z kieszonek rzeczy... Jest! Podał szybko Katonowi, a ten wystawił go za dach....
-O w cholerę!
-Co jest??
-Biegnij!!!
ledwie zdążyli wstać i zrobić parę szybkich kroków, kiedy w miejscu, w którym dopiero siedzieli wybuchł odłamkowy stojącego na 150 metrów dalej czołgu.....

23.05.2008

Podziemie

-Katon, co jest?
-A nic, tak sobie piszę w zeszycie...
-Pokaż!
-Nie, co ty... to takie tam głupie pisanie wierszy, poza tym nie masz nic innego do roboty Jagger?
-hmm, w sumie przydałoby się wyczyścić glany...
Mamrotał coś jeszcze idąc do swojego namiotu, dając spokój, chociaż tymczasowy. Katon i tak wiedział, że powróci i będzie chciał zobaczyć co tam ma w "zeszycie". Zastanawiał się czy nie wrzucić jakiejś impertynenckiej pułapki do niego, ale jednak przemógł chęć zobaczenia sfrustrowanej miny Jaggera. Odłożył pisadło i poszedł zobaczyć długo wyczekiwany towar.
Na środku namiotu stała paleta z andargnitami, świecących niemal jak pryzmaty skałami, mieniąc się jak tęcza. Wiedział, jak zabójcza może być w skutkach i dobrym użyciu chociażby mały odłamek, a tu tego było przynajmniej z pół tony. Zastosowanie magii nie miało granic, ot choćby nie dawno wspominający żołnierz, który właśnie przed namiotem opowiadał, że widział faceta biegającego jak parkour'owiec, z tym że dużo szybciej niż normalny człowiek. "Taak... pamiętam, nazwali go Flash, bo przypominał tego komiksowego bohatera, ni cholery nie można było go zastrzelić...". Niewiele myśląc włączył monitor obsługujący przepływ energii. Na wyświetlaczu pojawiły się różne wykresy, z których niewiele rozumiał, natomiast zawsze patrzył na jeden dobrze mu znany. Był to wykres promieniotwórczości...

6.04.2008

przecinek

Nauczyliśmy się chodzić...
biegać...
Mówić..
śpiewać.
Jak nauczyliśmy się nienawidzić? Jak można do mnie i ciebie to żywić?
Szukam... Jedni mówią, że to z miłości, z przyjaźni, z przygody, z przymusu..
Tylko ja drugi stoję sam i nie wiem czemu nienawidzę.

Taki mój żywioł...

Katon.

19.01.2008

opowieść 3

-hehehe.
Jagger uśmiechnął się pod nosem, jak i zresztą pozostali z grupy. To były andargnity. Chyba najbardziej ceniony surowiec na tym piekielnym zakątku ziemi. Katon nie mógł wyjść z podziwu, że mogli znaleźć tyle tego właśnie tutaj, w Bliskim Wschodzie. Prażyło mocno, mimo że wszyscy nieśli na sobie szaty w kolorze piasku, tak bardzo pomocnych w zarówno w ukryciu przed wrogami, jak i słońcem. Pośrodku wioski, w której rozplanowali dokładnie zasadzkę, poczekali na potwierdzenie wiadomości, iż zbliża się konwój z cennym ładunkiem.
I stało się.
-Na oko będzie tego z 6 kilogramów, co nie?
Mnich zawsze miał szybkie podejście do sprawy.
-Tak, wystarczy, żeby nas wyposażyć. No, chyba że wolicie, żebym sobie zbroję z tego zrobił...
-A ty dalej swoje. Ty będziesz tylko stał z boku i patrzył, jak my harujemy jak dzikie osły, a teraz to się chyba pogorszy....
-E tam, przesadzasz Jagger, ja korzystam za dużo na raz z minerału, więc potrzebuję jakiejś ochrony....
-Katon... Ja wiem lepiej co z tym zrobić.
-No dobra nieważne.
Mag, czyli Katon odwrócił się do pozostałych
-Musimy się streszczać, zanim się zorientują.
Wyruszyli natychmiast w kierunku bazy znajdującej się niedaleko Tyru....

12.01.2008

opowieść 2

"Raq'ul dałbyś też spokój z tymi swoimi nożami..." Katon zawsze uważał, że jego kompan musi "chronić innych" tylko nie wiedział po co tak naprawdę. Axel właśnie przebił się przez linię utworzoną przez gwardzistów zahaczając mieczami o gardła dwóch najbliższych, nawet nie zdążyli sparować, "no chociaż oni są dość słabi". Raq'ulowi też źle nie szło, dwa sztylety dobrze przechodziły przez geopancerze, pomimo ich nazwy. Stanowiły one dobre połączenie wraz z kamyczkami dzięki czemu można było po wetknięciu ich w serce zbroi spokojnie nosić ją bez żadnego spowolnienia ciężarem. Czasem się wydawało, że nawet wspomagają pracę ciała, ale to były tylko plotki i jak naukowcy próbują wyjaśnić - złudzenie optyczne.
Katon szybko wyrzucił z ręki karabin i zrobił trzy ruchy prawą ręką, najpierw pięść uniesioną do nieba i krzyknął: Atletyk! Rzut! Po czym szybkie dwa ruchy do tyłu i do przodu waląc w kamień pięścią z całej siły. Kamień poszybował w stronę dwóch magów, rozbijając się w locie na dwa kawałki i uderzając ich, wyrzucił przynajmniej 10 metrów do tyłu, zderzając ich z najbliższym domem.
-Katon, czy mam atakować?
Odezwał się Jagger zaraz przy swoim kompanie.
-Nie, myślę że sobie już oni poradzą. Trzymaj energię na ewentualne uzdrawianie, bo znając życie pewnie się poharatają tam, zanim zabiją wszystkich.
-dobra, ale jak coś to pytałem...
"taaa... to ma być mnich.." Jak na mnicha, Jagg był całkiem skory do strzelania do ludzi ze swoich berrett, całkiem jak jakiś kowboy...
-arrrgh, moja noga!!
Kolejny strażnik całkiem jak na mężczyznę, to wył jak mała dziewczynka, tracąc pod mocą miecza Axela swoją kończynę. Dobił właśnie ostatniego z gwardzistów i wszyscy się zebrali, by zobaczyć swoje upragnione cudo, które według plotek miało przewozić coś cennego...

opowieść - przerywnik

A teraz wracamy do oficjalnego oświadczenia prezydenta Stanów, Andrew Obamy.
-Armia amerykańska, jak i inne wspólnie działające z naszą, została wysłana, nie po to żeby bronić złóż jak państwo uważacie, ale by obronić o wiele cenniejsze surowce, którymi są andargnity. Jest to główny składnik meteorytów spadających ostatnio na Ziemię. Staramy się pozyskać ich jak najwięcej, lecz terroryści znają już ich możliwości i starają się przeszkodzić nam w zdobyciu cennych minerałów. Narazie niestety tylko tyle mogę powiedzieć, dziękuję to wszystko.
- Co potrafi ten składnik?
- Dlaczego minerały są tak ważne?
- Czemu Nasa niczego nie ogłosiła w sprawie meteorytów?
- Bez komentarza!
- Przesuńcie się, albo usuniemy was siłą!

9.01.2008

opowieść 1

To była dobra impreza, może nie taka jak u Keloba, ale podobało mi się. Dawno nie doświadczyłem zwykłej bójki w barze. Tyle ogółem wstępu, teraz opowieść która się gdzie indziej zaczyna....

Nie widział jeszcze konwoju, ale wyczuwał czar, który się zbliża....
"Pewnie to niewidzialność grupowa", pomyślał katon wyciągając i zbliżając do swojego oka amunicję do kałasznikowa, "taa, powinno chyba starczyć". Wskazał dwa palce na swoje oczy i zamknął je, pokazując innym kompanom, że wróg jest pod osłoną czarów. Axel szybko zabrał się do pracy i rzucił dwa granaty antymagiczne, wyciągając zza pleców dwa miecze (katon, nigdy nie rozumiał, czemu używa mieczy skoro mógłby wyciągnąć m4 i spokojnie z oddali rozstrzelać wszystkich bez obaw, zawsze mu odpowiadał, że "tak przynajmniej coś się dzieje"). "No dobra, zobaczmy ilu ich jest, zanim cokolwiek zrobimy"
..."O cholera. Nie dobrze, aż dwóch magów wyciągało już swoje kule tarcz, a to znaczy, że mają co najmniej drugi stopień z nekromancji, lub szkoły zim". Katon szybko wyciągnął swoje kusze naręczne, by wystrzelić dwa bełty w ich kierunku. "mam nadzieję, że chociaż nie mają tarcz ostrzy...". Niestety, odbiły się prawie natychmiast, nie poleciały nawet trzech metrów, gdy słychać było typowy i złowieszczy brzdęk jego instrumentów. "no cóż, przynajmniej ich przyciszymy", tak jak myślał, tak się stało, bełty które natykają się na tarcze, automatycznie uaktywniają czar ciszy, widać było pozytywny skutek po grymasach dwóch nekromikronów, próbujących uaktywnić tarczy zimy, na wypadek walki wręcz, lub po prostu do odbijania kul, czego Katon w szczególności nienawidził....
Dokładnie w tym samym czasie Axel i Raq'ul wyskoczyli błyskając swymi ostrzami (tak, nie tylko axel myślał w ten sposób o sprzęcie Katona...) atakując pierwszych gwardzistów, szybko dobywających swych bagnetów....
I teraz idąc przez ściany, nie mogę znaleźć drogi....
A wielu błądząc ginęli szukając swej kompanii, może załogi?
Szukał ja więcej niżeli każdy głupiec igiełki,
a znalazłem mniej acz może i więcej tejże mgiełki.
To już tu... Tu się wyczerpuje moja imaginacja,
transformacja? translacja? A może nic?
A tak w ogóle to kto mówił że ja szukam? może już znalazłem? spokój, tylko tego mi czasem trzeba.
Ja chcę być samotny! A może nie chcę? zmieniam się, ale nie jak pory roku, jak dzisiejsza pogoda.
Tyle brakło, a bym skończył, czy już wiecie co?

Tyle żywiołu.

Katon.