29.11.2010

My sweet.

Wielcy nie mają tajemnic,
że nic, ale to nic
nie przeszkadza im w pokazywaniu
tego co najdroższe im w
porozumiewaniu.

Szczęście bliskie memu sercu.
A tak dalekie.
Choć boli, kiedy jestem blisko,
jeszcze bardziej gdy muszę odejść.

Życie nie ma tajemnic,
tylko my jesteśmy zbyt nieufni.

23.11.2010

War of the Siries 3.

Z tyłu rozgorzała wielka bitwa, która nie była z tego świata.....
Bogudar spojrzał na swojego brata, po którym nie widać było, że jest nieumarłym, patrzył na niego z przerażeniem, gdy ten podchodził zdecydowanym krokiem wyciągając miecz po drodze z ziemi. "Bogowie! Czemu zostałem tym pokarany? Wszystko tylko nie to!" pomyślał, ale nie zdążył więcej zrobić, gdy już musiał uniknąć miecza własnego krewnego. Ostrze odcięło kawałek ucha zostawiając nieprzyjemny ból w tym miejscu i krew ściekającą po brodzie. Drugie uderzenie zatrzymał swoim mieczem i teraz walka przerodziła się w desperacką chęć zaprzestania tej nieziemskiej walki. Bogudar nie mógł nic więcej poza obroną zrobić, nie mógł zatrzymać myśli, która go powstrzymywała przed "zabiciem" brata "przecież to mój brat, jak mógłbym to zrobić!".
W pewnym momencie walki, jego miecz został odtrącony od jego ręki i wylądował parę metrów dalej za kamieniem. Szybko się odwrócił i próbując chronić się tarczą, ale uderzenia były tak silne, że ręka trzymająca tarczy, zaczęła mu drętwieć ze zmęczenia. Kolejne uderzenie nieumarłego zwaliło go na ziemię i starając się czołgać, bronił się obiema rękoma na tarczy i podstawiał co i rusz kolano pod tarczę, by mu druga ręka również nie zmęczyła się. Był już bardzo blisko miecza i wtedy poczuł ból w nodze. Został w niej przytwierdzony miecz brata, który się zbliżał do zadania ostatniego ciosu sztyletem, który nosił w skórzanym bucie. Przypomniało mu się jak jeszcze poprzedniej nocy zajadał się za jego pomocą mięsiwem i oboje razem się śmiali, wiedząc co ich może spotkać następnego dnia. Nie mógł uwierzyć, że tak się właśnie potoczy bieg akcji, jego brat zostaje przeszyty przez błyskawicę, tuż obok niego, a on sam ogłuszony padł na ziemię. Gdy już doszedł do zmysłów, ucieszył się że jego brat jednak żył, ale gdy zobaczył dziurę w boku tułowia spoważniał. Nikt nie był w stanie się poruszać w takim stanie, a gdy zauważył, że wielu żołnierzy obraca się przeciwko sobie, zrozumiał ponurą prawdę....
Jego brat z zawziętością zaczął wbijać w jego tarczę sztylet, a on starał się dosięgnąć miecza, choć sam nie wierzył w to co zaraz zrobi. Złapał bardzo mocno miecz i obracając się z całą siłą jaka mu została wymierzył w kark. Odlatująca głowa potoczyła się na bok, a światło w oczach w końcu zaczął dogasać. Bogudar spojrzał po ciele swojego brata, a następnie instynktownie obrócił swoją głowę na bok i zwymiotował.....

War of the Siries 2

Słychać było krzyki i zawodzenia zewsząd, kiedy obaj bogowie: Weles i Prowe ruszyli z miejsca tworząc odgłosy silnego wiatru przelatującego przez las. Słyszał to Kazgan i zaciekawił co takiego mieli w planie B słowianie, czy to będzie jakiś czar natury? Nie, odgłos stał się coraz większy a kiedy dotarł do niego, prawie go ogłuszył i nie mógł niczego zobaczyć przez ten "dźwięk", wszystko mu się rozmazywało przed oczami i zaczął widzieć wizję: mnóstwo dębów spoglądało na niego tworząc wielki okrąg i niemal mógł usłyszeć głos "zaczniesz od nowa, zmienisz się". Nie wiedział o co chodzi, ale lekko spanikował i zdezorientował tym napływem bodźców, więc zakrył uszy i telekinezą przekazał klonom, żeby obroniły go, w czasie, gdy on miał zamiar zacząć antyczar. Gdy nie był pewien czy jego kopie usłyszały, wolał zacząć inkantację niżeli zastanawiać się, co się dzieje wokół.
Wtedy przeszył go straszliwy ból i czuł, że jego ciało leci paręnaście metrów w tył by uderzyć w coś zimnego. Kiedy już zrozumiał co się dzieje, znów doszedł do niego ciężar czegoś wielkiego. Płonącym okiem zauważył, że to Weles stał nad nim z młotem, ucieszony, że udało mu się wykonać cios. Kazgan uniósł lewą rękę jakby trzymał w niej tarczę, a w miejscu tym pojawiła się lekko nasączona światłem powłoka. Młot uderzył z wielką prędkością i faeria iskier pojawiła się w zetknięciu z magicznym łukiem. Te same iskry zapaliły się równocześnie, gdy tylko dotknęły skóry Welesa, a ten krzyknął, próbując zdjąć z siebie niebieski płomień. Mag uśmiechnął się złowieszczo i przywołał do siebie telekinetycznie kostur, leżący, tak jak się spodziewał, dużo dalej w wyniku ich starcia. Jak tylko go złapał, poczuł złowieszczą moc, która zmieniła jego rękę w ciemność i wypowiedział zaklęcie "sha Deth'or olg ther lath!". W tym momencie na polu bitwy zaczął brzmieć okrzyk zdziwienia i bólu, a w tym czasie dało się słychać "Nieumarli, brońcie flanek!", z ciał dziesiątek dopiero co umarłych żołnierzy, powstawali słudzy maga zaczynając zaciekłą walkę. Wielu ludzi bało się ich, jedni bali się przeciw swoim wyciągnąć broń, a drudzy uciekali w popłochu, a wszyscy oni często ginęli od szybkich i dokładnych machnięć swoich nieżywych druchów.
Kazgan wstał spokojnie, gdy Weles starał się ugasić magiczny ogień, niezbyt efektywnie mu się to udawało, otrzepał się i wypowiedział kolejne zaklęcie "hel amar" i jego rany szybko zaczęły się goić. Wtedy zauważył Prowe szybko lecącego w stronę swojego towarzysza, na swojej kosie, która teraz plątała się z korzeniami w ziemi, które teraz nosiły kosę i zarazem swojego jeźdźca na swoich konarach w zaskakującym tempie. Niezbyt dobrze zauważył co mamrotał, ale z tego co zobaczył, z jego ręki wystrzeliła żywica szybko gasząc ogień, pokrywający słowianina. Niewiele się zastanawiając (a zdążył zauważyć niepokojący brak jego kopii), wskazał kosturem na Prowe i wystrzeliła z niego wiązka kości, szybko zacieśniając okrąg wokół boga dębów. Słowianin padł na ziemię krzycząc, gdy kości zgniatały jego zbroję i wręcz wyciskając z niego żywicę, którą tak uparcie tworzył.....

21.11.2010

War of the Siries.

Kazgan stał wraz z innymi czterema jego kopiami na skraju wzgórza, gdzie rozprzestrzeniał się duch zgnilizny i dymu. Stali w ledwie widocznych gołym okiem zbrojach, a przed nimi cieszący ich zamarły w strachu tabun wrogów po horyzont widoczny. Wszyscy się oni bali tylko tego jednego człowieka, maga którego światłość połączona z promieniami słonecznymi padającymi przez jego posturę sprawiały, że nie widzieli w nim już cokolwiek, co mogliby zabić.
Kaptur lekko się podniósł u środkowej postaci i ujrzeli to czego nie chcieli ujrzeć.... Płonące oko Aresa, boga wojny zabitego niedawno przez maga. Nie mogli uwierzyć, że coś takiego miało miejsce! Śmiertelny wdarł się przez wymiary do czystego świata, gdzie panowali bogowie Olimpu, chroniący się przed tytanami, strąconymi do hadesu, gdzie miał ich Thanatos, bóg śmierci, trzymać w ucisku. Nie podołał. Ta sama postać, której się obawiali posiadała również i kostur należący do upadłego boga.
Kazgan rozkoszował się tą chwilą, oto nadeszła prawda! I on miał zamiar napisać historię od nowa, specjalnie dla siebie, chcącego się zapisać i być wołanym przez tysiąclecia, kiedy sam będzie już w innym wymiarze tworząc w nim równie epicką rzeczywistość! Cóż za myśl! Wiedział co ma zrobić, choć wydawało mu się to lekko nużące, bo nie było zapewne nikogo w tym świecie, kto by się przeciwstawił jego mocy.
Wystąpili główni arcywrogowie, których nienawidził już po trzech sekundach. Weles i Prowe, cholerni bogowie słowianów, musieli się sprzymierzyć z Thorem. Weles z bokobrodami i samym galife trzymał drewniany młot, z którego ciągle wyrastały liście wrastające spowrotem w jego kark. Pewnie Prowe mu ściął własny dąb, by mu dać odrobiny siły i przesadnej nadziei. Prowe natomiast miał drewnianą zbroję (lekko przypominającą te zbroje legionistów cezara), która błyszczała od żywicy, pewnie absorbującej wszystkie obrażenia jakie miałyby być zadane. Trzymał kosę, której głownia była oddzielona od rękojeści płatem aury przez która widać było opadające owoce dębu.
Spojrzeli na Kazgana z dumą i siłą, wprost z ziemi pochodzącą, co widział mag przez swoje płonące oko. Spojrzał w dal magicznie by ujrzeć korzenie rosnące w szybkim tempie w podwzgórzu. Uniósł się w powietrzu lekko i usunął kawałek w lewo by uniknąć ze spokojem wielki kołek dębowy natychmiast wychodzący przez 5 metrów tuż obok jego twarzy. Spojrzał z dzikim uśmiechem na ich zdenerwowane twarze. Podejrzewał, że powoli zaczynają rozumieć co ich już niedługo spotka i na pewno nie będzie to Thannatos, o nie. Wskazał swoim palcem, następnie drugi klon pięść, dwa następne obie pięści, a ostatni zniknął. Wystrzeliła z ich rąk faeria żywiołów: błyskawice, kule ognia, cień, lawina kamieni i kości lodu szybko lecące w stronę duetu, tylko po to by ich ominąć o włos i uderzyć w wielotysięczną armię...

This world will never end I say this once and for all!

Nie ma bata, ten świat się nigdy nie skończy,
jest zbyt piękny, jest zbyt brzydki
aby mógł zostać rozwiązany przez takie głupie....
rzeczy.

Nie ma bata, że nie ma kogoś kto by cię
nie zaakceptował! Jeśli go nie ma, ja jestem.
Koniec kropka żarty się skończyły,
życie się nie kończy.... Ono się zaczyna.