22.07.2013

Las Pawliny 1

  Wiele się mówiło w przesłankach, że koty podobno miały swoją boginię tak samo jak ludzie mają swoich bożków. Istniały nawet okultyzmy i różne sekty, które miałyby jakoby czerpać inspirację i "kocią łapkę" jak to mówili. Oczywiście większość z nich zamykano w przytułkach dla obłąkanych pachołków, gdzie wykrzykiwali dzień sądu w którym przyjdzie ich wybawicielka.
  Tutaj raczej nie było wątpliwości co do jej prawdziwości, gdyż siedziała przy Kazganie rozkoszując się sokiem jabłkowym przelanym z piwem w małym drewnianym kubku, ciągle przebąkując o jakichś pamiątkach pogubionych przez jej rodziców. Miała płaszcz który niemalże zasłaniał jej kołyszące się włosy ze złota, piegi które błyszczały nawet w silnej nocy i pełni księżyca przypominały jej siostry gwiazdy. Usta miała bardzo szlachetne i pełne uroku, a ich różowy kolor przypominał troszkę nos koci. Choć i tak wszystko było jak w najlepszym porządku jak na kobietę pięknej postury, wydawała się zbyt piękna by być z tej okolicy. W sumie, jak pomyślał Kazgan, nie wyglądała za bardzo jakby pochodziła z tego świata.
-No więc opowiesz mi jak to się stało, że przyjęłaś ludzką postać?
Lekko otrząsnęła się, widząc jak on głęboko patrzy na nią i powiedziała znienacka:
-Czemu mi się młodzieńcze przypatrujesz hmmm? Czyżby Cię radował ten widok?
Odstawiła kubek i jakby kocim, tak mu się wydawało ruchem (choć sam nie wiedział skąd ma ciągle takie porównania), lekko przysunęła się i wzięła go pod ramię.
-och, ciepły jesteś Panie Kazganie, może powinnam się... przytulić może?
Jej brew lekko się uniosła w bardzo sugestywny i erotyczny sposób, a jego serce mocniej zabiło. "To akurat dziwne" pomyślał sobie, gdy to się stało i starał się odsunąć, ale natrafił na kant ławy. Ona jeszcze bardziej przysunęła się i położyła głowę na jego barku. Zamruczała. Zakręciło mu się w głowie choć nic jeszcze takiego nie wypił, ot dwa jabłeczniki, przecież od tego nawet młodzi chuligani nie przewracają. Ona jeszcze bardziej się dobrała do niego przekładając nogi kładąc na jego.
-ojej, Panie Kazganie, czyżby uwierała pana różdżka, czy może Pan weseli się na mój widok, Panie Kazganie?
Oplotła go ramionami wokół bioder i aż go ciarki przeszły, bo niby gołe były, ale nigdy jeszcze nie czuł aż tak miękkiej rzeczy (inna sprawa, że z dziewkami, ani tym bardziej z ladacznicami się nie zadawał, to nie było zbytnio w jego stylu). Z ledwością przyszło mu odpowiedzieć:
-t-to różdżka na pewno Pani, jestem w końcu czarodziejem, no wiesz, chować m-muszę gdzieś te przybory magiczne, tak? Prawda? O Bogini...
-słucham Cię, Panie Kazganie.
Przez to całe zamieszanie z nią i pytaniem i tym wszystkim nie zrozumiał jeszcze, że przy nim siedzi właśnie ona, twórca wszystkiego co kocie, jedyne co teraz robił, to się jąkał, jakby odpowiadał znowu przed arcymagiem na egzaminie z kreacji i wymiarów. Uśmiechnęła się do niego, a on zaskowyczał, oczywiście w sercu, bo jakby to zrobił na głos to by reszta biesiadników spojrzała jak na idiotę i wyśmiała. Przesunęła dłonią po jego policzku i dała całuska w jego policzek. Zaczerwienił się potężnie nie wiedząc co czynić, wywrócił się razem z Nią, bo skończyła się ława i patrząc na nią jedyne co mógł zrobić to oddychać ciężko i szybko podnieść, rękoma podnosząc Ją i kładąc na ławę:
-aaahaha!
Ucieszona najwyraźniej tym wszystkim tylko patrzyła na niego wdzięcznie.
-ale z Ciebie dżentelmen Kaziu!
Była bardzo zaskoczona, bo zauważyła, że nim uderzyli o podłogę, on zdążył położyć rękę, na którą ona upadła swoim biodrem. Gdy on podnosił swoją towarzyszkę, zasyczał z bólu, starając się ukryć co się właśnie stało.
Wszyscy zaczęli się śmiać i dogadywać Kazganowi:
-co to taki stary, a panny się boi jak gaźli w szarży!
-skurczybyk pewnikiem ochlał się, żeby odwagi przed dziewką nabrać!
On cały czerwony usiadł z powrotem przy Niej. Ona rzekła:
-Mój dzielny rycerzu, daj mi tą rękę...
-ale o co Ci chodzi, wszystko ze mną w porządku przecież!
-no daj daj uparciuchu!
Uśmiechając się tak wzięła jego rękę i pocałowała. Poczuł dziwne drżenie i wiedział, że to nie jest nic innego jak magia lecznicza. "Ciekawe" pomyślał, bo nie słyszał, żeby cokolwiek inkantowała. Ból stopniowo schodził, jakby natarta była ziołami indygo.
-dz-dzi-dzięki...
-Och Kazganie, nie ma za co, cała przyjemność!
-powinniśmy może już iść, za dużo osób się na nas gapi...
-oczywiście, chodź ze mną.
Znów się uśmiechnęła, a jemu dalej się kręciło w głowie. Może mu czegoś dosypała do napitku? Nie wiedział, strasznie był zdenerwowany. Wciąż się zastanawiał, czemu się przysiadła i tak po prostu przywitała. "Dlaczego akurat ja?" pomyślał, ale ciągle myślał o dotyku jej dłoni, która wzięła jego mocno w swoją i zaczęła prowadzić na drugie piętro, gdzie były pokoje gościnne. Tu i ówdzie słychać było jęki dziewek z tutejszej tawerny, zapewne dorabiających sobie na boku w przyjemnościach. Na pierwszym piętrze paru wieśniaków grało w kości na słomie i jeden z ustami jak żaba kłócił się z drugim ile wypadło oczek. Na ostatnim drugim piętrze weszli do pokoju po prawej (tylko dwa były tutaj, ponieważ był to już praktycznie strych) i weszli do niego czując zapach kadzidła i dymu. Najwyraźniej były tu nieproszone stworzonka.
-Panie Kazganie, niech pan się położy, a ja sprawdzę tylko, czy drzwi są dobrze zamknięte i okna.
Posłuchał się dość łatwo, ciągle nie rozumiejąc sytuacji, w której się znajdował. Poczuł ciepło rozchodzące po całym jego ciele, ale nie znał jego źródła. Może to jest to o czym śpiewają bardowie? Raz miał znajomego barda, gdy uczęszczał do szkoły magii, to mówił mu o takim uczuciu, zakochał się w swojej nauczycielce z metafizyki pieśni, tak mu powiadał ciągle. Aż do znudzenia...
Zamknął oczy, bo czuł lekkie znużenie, ale szybko otworzył, gdy poczuł ciepło na wyciągniętej ręce. Ułożyła się na niej jak na poduszce i patrzyła mu głęboko teraz w oczy. Nic nie mówiła, tylko mu się przyglądała z uśmiechem położyła rękę na jego klatce piersiowej i nogę na jego dolną połowę ciała. Poczuł radość z jakiejś racji i odwzajemnił uśmiech, choć dalej nie wiedział co nim kierował, ale teraz czuł większą pewność. Z tego wszystkiego strasznie mu się zachciało spać. Było mu zbyt ciepło, a ona dodatkowo była strasznie miękka, jakby dotykał poduszek z piór liszli. Liszle hodował jego ojciec, więc zawsze spał z tymi zwierzątkami w oborze, bo miały zawsze te pióra jak młode pisklaki. Ale ona była jeszcze bardziej miękka... nienaturalnie wręcz przyjemna w dotyku. Nie mógł się oprzeć, by nie dotknąć jej ręki swoją własną. Zaczął głaskać powolutku, a ona wydawała się kontent z tego powodu, uśmiechała się dalej, jakby malowniczo boginia na niego patrzyła. Gdy tak leżeli, poczuł, że jest niesamowicie znużony i ostatnie co zdołał powiedzieć to:
-nie martw się, obronię Cię.
-wiem Kazganie.
I zasnął.