21.11.2010

War of the Siries.

Kazgan stał wraz z innymi czterema jego kopiami na skraju wzgórza, gdzie rozprzestrzeniał się duch zgnilizny i dymu. Stali w ledwie widocznych gołym okiem zbrojach, a przed nimi cieszący ich zamarły w strachu tabun wrogów po horyzont widoczny. Wszyscy się oni bali tylko tego jednego człowieka, maga którego światłość połączona z promieniami słonecznymi padającymi przez jego posturę sprawiały, że nie widzieli w nim już cokolwiek, co mogliby zabić.
Kaptur lekko się podniósł u środkowej postaci i ujrzeli to czego nie chcieli ujrzeć.... Płonące oko Aresa, boga wojny zabitego niedawno przez maga. Nie mogli uwierzyć, że coś takiego miało miejsce! Śmiertelny wdarł się przez wymiary do czystego świata, gdzie panowali bogowie Olimpu, chroniący się przed tytanami, strąconymi do hadesu, gdzie miał ich Thanatos, bóg śmierci, trzymać w ucisku. Nie podołał. Ta sama postać, której się obawiali posiadała również i kostur należący do upadłego boga.
Kazgan rozkoszował się tą chwilą, oto nadeszła prawda! I on miał zamiar napisać historię od nowa, specjalnie dla siebie, chcącego się zapisać i być wołanym przez tysiąclecia, kiedy sam będzie już w innym wymiarze tworząc w nim równie epicką rzeczywistość! Cóż za myśl! Wiedział co ma zrobić, choć wydawało mu się to lekko nużące, bo nie było zapewne nikogo w tym świecie, kto by się przeciwstawił jego mocy.
Wystąpili główni arcywrogowie, których nienawidził już po trzech sekundach. Weles i Prowe, cholerni bogowie słowianów, musieli się sprzymierzyć z Thorem. Weles z bokobrodami i samym galife trzymał drewniany młot, z którego ciągle wyrastały liście wrastające spowrotem w jego kark. Pewnie Prowe mu ściął własny dąb, by mu dać odrobiny siły i przesadnej nadziei. Prowe natomiast miał drewnianą zbroję (lekko przypominającą te zbroje legionistów cezara), która błyszczała od żywicy, pewnie absorbującej wszystkie obrażenia jakie miałyby być zadane. Trzymał kosę, której głownia była oddzielona od rękojeści płatem aury przez która widać było opadające owoce dębu.
Spojrzeli na Kazgana z dumą i siłą, wprost z ziemi pochodzącą, co widział mag przez swoje płonące oko. Spojrzał w dal magicznie by ujrzeć korzenie rosnące w szybkim tempie w podwzgórzu. Uniósł się w powietrzu lekko i usunął kawałek w lewo by uniknąć ze spokojem wielki kołek dębowy natychmiast wychodzący przez 5 metrów tuż obok jego twarzy. Spojrzał z dzikim uśmiechem na ich zdenerwowane twarze. Podejrzewał, że powoli zaczynają rozumieć co ich już niedługo spotka i na pewno nie będzie to Thannatos, o nie. Wskazał swoim palcem, następnie drugi klon pięść, dwa następne obie pięści, a ostatni zniknął. Wystrzeliła z ich rąk faeria żywiołów: błyskawice, kule ognia, cień, lawina kamieni i kości lodu szybko lecące w stronę duetu, tylko po to by ich ominąć o włos i uderzyć w wielotysięczną armię...

Brak komentarzy: