12.01.2008

opowieść 2

"Raq'ul dałbyś też spokój z tymi swoimi nożami..." Katon zawsze uważał, że jego kompan musi "chronić innych" tylko nie wiedział po co tak naprawdę. Axel właśnie przebił się przez linię utworzoną przez gwardzistów zahaczając mieczami o gardła dwóch najbliższych, nawet nie zdążyli sparować, "no chociaż oni są dość słabi". Raq'ulowi też źle nie szło, dwa sztylety dobrze przechodziły przez geopancerze, pomimo ich nazwy. Stanowiły one dobre połączenie wraz z kamyczkami dzięki czemu można było po wetknięciu ich w serce zbroi spokojnie nosić ją bez żadnego spowolnienia ciężarem. Czasem się wydawało, że nawet wspomagają pracę ciała, ale to były tylko plotki i jak naukowcy próbują wyjaśnić - złudzenie optyczne.
Katon szybko wyrzucił z ręki karabin i zrobił trzy ruchy prawą ręką, najpierw pięść uniesioną do nieba i krzyknął: Atletyk! Rzut! Po czym szybkie dwa ruchy do tyłu i do przodu waląc w kamień pięścią z całej siły. Kamień poszybował w stronę dwóch magów, rozbijając się w locie na dwa kawałki i uderzając ich, wyrzucił przynajmniej 10 metrów do tyłu, zderzając ich z najbliższym domem.
-Katon, czy mam atakować?
Odezwał się Jagger zaraz przy swoim kompanie.
-Nie, myślę że sobie już oni poradzą. Trzymaj energię na ewentualne uzdrawianie, bo znając życie pewnie się poharatają tam, zanim zabiją wszystkich.
-dobra, ale jak coś to pytałem...
"taaa... to ma być mnich.." Jak na mnicha, Jagg był całkiem skory do strzelania do ludzi ze swoich berrett, całkiem jak jakiś kowboy...
-arrrgh, moja noga!!
Kolejny strażnik całkiem jak na mężczyznę, to wył jak mała dziewczynka, tracąc pod mocą miecza Axela swoją kończynę. Dobił właśnie ostatniego z gwardzistów i wszyscy się zebrali, by zobaczyć swoje upragnione cudo, które według plotek miało przewozić coś cennego...

Brak komentarzy: